To jest duże. Temat, który dzisiaj poruszam jest mi niezwykle bliski, ale stawiam, że i nieobcy wielu z was. Rozmawiałem o tym kilka razy w realu i widziałem, że trącam strunę. Sprawa jest jednak skomplikowana na wielu poziomach i dlatego większość woli ją zamieść pod dywan. Cóż, nadeszła pora wsadzić kij w mrowisko i zamieszać! Porozmawiajmy o faktycznym działaniu używek i ich wpływie na maksymalizację naszego potencjału.
Spędziłem lata na melanżu, gdzie picie wódy z gwinta było normą. Z tego miejsca pozdrawiam wszystkich czytających to ziomków, którzy mają teraz fleszbeki do klasycznych miejscówek i pamiętnych ustawek.
Wygenerowałem w ten sposób mnóstwo doświadczeń i wspomnień, które na koniec dnia są wszystkim co mamy, ale skłamałbym mówiąc, że niczego nie żałuję i nic bym nie zmienił.
Od dawna chciałem napisać taki tekst, ale kiedy się w końcu za to zabrałem jakoś brakuje mi ekscytacji, którą odczuwam przy innych treściach. Być może dlatego, że jest to swego rodzaju rozliczenie z samym z sobą i przyznanie się do błędów. To z kolei ma sens wtedy, kiedy potrafisz wyciągnąć wnioski i wprowadzić zmiany, a ta część jest najtrudniejsza i przed nią najbardziej się wzbraniam.
Zanim jednak przejdę dalej, warto abym doprecyzował tytuł.
O jakich używkach mowa?
O tych, z którymi mam największe doświadczenie i coś do powiedzenia – alko i trawka. Nie licząc kawy, są to bodaj dwie najpopularniejsze psychoaktywne używki, relatywnie tanie i powszechnie dostępne.
Czym jest maksymalizacja swojego potencjału?
Powiedzmy sobie szczerze – ludzie nie są sobie równi. Twoje życie kształtowane jest przez szereg czynników wewnętrznych i zewnętrznych, które sprawiają, że nie każdy zostanie noblistą czy światowej klasy sportowcem.
Niezależnie od otrzymanego rozdania, każdy może jednak stawać się lepszym, wykorzystywać szanse, poprawiać swój byt – maksymalizować swój potencjał.
Czy jest to łatwe? Ani trochę. Czy są tego pewne granice? Owszem, ale nadal jesteś od nich daleko.
Długofalowe efekty używek
Spożycie alkoholu mamy wręcz zakodowane społecznie. Słyszałeś Szósty zmysł Pezeta, byłeś tam robiłeś to. Trawka już od dawna nie jest demonizowana.
Używki te posiadają pozytywne efekty i potrafią sprawić, że czujemy się dobrze (jak ja uwielbiam day drinking…), ale długoterminowy kontakt z nimi zbiera swoje żniwo.
Jestem zdania, że środki psychoaktywne działają na każdego choćby odrobinę inaczej. Niemniej jednak, szereg efektów, zwłaszcza tych mniej zauważalnych, będzie wspólny dla wszystkich.
Używki dostarczają natychmiastowej i pożądanej nagrody – dobrego samopoczucia, zabijając jednocześnie kluczową w życiu umiejętność odsuwania przyjemności w czasie (delayed gratification) oraz wyłączając przyszłościowe myślenie.
Innymi słowy, regularne spożycie sprawia, że serwujesz sobie drobne, choć z czasem tracące na wartości dawki szczęścia kosztem długofalowego spełnienia. Dobrze wiesz co z tego jest łatwiejsze i właśnie dlatego to wybierasz.
Alkohol
W kwestii fizycznej, alkohol jest dla mnie stymulantem, przynajmniej w początkowym stadium spożycia. Robię się ruchliwy i zaczyna we mnie przeważać ekstrawertyzm. Generalnie lubię stan lekkiego podpicia i gdyby z alkoholem nie wiązały się negatywne efekty, fundowałbym go sobie częściej.
Minusem picia jest to, że w przeciwieństwie do jarania łatwo jest przedawkować, a imprezowy zgon i kac, który po nim następuje to istne piekło.
Jeżeli trenujesz, alko to puste kalorie, ale to nie jest aż takim problemem samo w sobie. Problemem jest twoja dieta w trakcie melanżu oraz na kacu połączona z brakiem aktywności fizycznej. Co ciekawe, po wypiciu małej ilości mocnego alkoholu łapię delikatną pompę.
W kwestii psychicznej, po spożyciu, alkohol sprawia, że rzeczy wyglądają na prostsze. Bieżące problemy przestają doskwierać i na pewno pojawi się jakieś rozwiązanie (w odróżnieniu od jego wypracowania). Będąc pod wpływem czujesz chęć do działania, ale w rzeczywistości nie jesteś na pozycji żeby osiągnąć coś sensownego.
Kac z kolei, który stanowi sowitą zapłatę za miło spędzony czas upośledza zarówno w zakresie fizycznego jak i psychicznego samopoczucia. Osobiście na kacu zawsze byłem cholernie nieproduktywny, a do tego miewałem mocne stany lękowe, czego bardzo nie polecam. Ekstremalne odwodnienie połączone z rozstrojem żołądka i uczuciem, że świat wali ci się na łeb wzajemnie napędzają błędne koło.
Marihuana
W kwestii fizycznej, trawka jest dla mnie depresantem. Nie że powoduje depresję, ale znacznie mnie zmiękcza i spowalnia. Jeżeli w ciągu dnia wpadniesz zbyt wcześnie i zbyt głęboko do króliczej nory, może się okazać, że nie ogarniesz wszystkich spraw, które miałeś zaplanowane, ponieważ zabraknie ci koncentracji i parcia.
Do tego dochodzą munchies.
Dla mnie, jako osoby trenującej, jest to okropna zmora. Uwielbiam jedzenie będąc trzeźwym, a trawka jedynie to potęguje. Po konkretnej dym sesji zjem WSZYSTKO co znajduje się w moim zasięgu, zwłaszcza słodycze.
Liczenie makrosów po jaraniu nie ma sensu. Nazwij to refeedem albo high carb dayem i przejdź dalej.
W kwestii psychicznej, używka ta jest dla mnie ciekawsza od alkoholu. Trawka obdziera moje postrzegania świata ze złudzeń i zaczynam widzieć rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. Dla przykładu, pamiętam jak chodziłem z bandą do klubu racząc się jedynie dymem i jak mocno zażenowany byłem obserwując później resztę trafioną wódą (sorry źąki, HEHE).
Trawka potrafi uczynić ze mnie kanapowego aktywistę, kreatywnego teoretyka, ale nie działacza. Nadmierne rozmyślanie (overthinking) sprawia, że rzeczy zaczynają wyglądać na trudniejsze ponieważ umysł wyolbrzymia również czarne scenariusze.
Czasami po paleniu robię się bardziej sentymentalny i introspekcyjny niż bym chciał, a w życiu potrzeba pewnej agresji żeby gdzieś dojść. Powiedz mi, że po tygodniu jarania dzień w dzień czułeś większy wigor niż po tygodniu trzeźwości.
Do tego dochodzi, moim zdaniem, jedynie pozornie zwiększona kreatywność. Jej pojedyncze impulsy, które występują są dość silne, jednak nie jest to utrzymywalny rodzaj kreatywności, który możesz przekuwać na coś wymiernego.
Eskapizm
Używki to jedne z wielu drzwi prowadzących do eskapizmu. Przekroczenie tego progu jest łatwe i przyjemne, a negatywne konsekwencje zostają rozłożone na wiele rat. Finalna kwota do zapłaty jest jednak słona.
Odstawienie lub choćby znaczne ograniczenie używek jest tak cholernie trudne nie tylko z powodu presji otoczenia, ale być może nawet bardziej dlatego, że wymaga wypełnienia czymś powstałej luki.
To właśnie wtedy zaczyna się prawdziwe wyzwanie…
Mój rok bez alko
Obiecywałem historie i oto kolejna z nich. Pamiętam ostatni raz kiedy piłem przed przerwą. Jakoś po obiedzie wpadłem do ziomka po resztkę kokosowej Finlandii, której nie dopiliśmy dzień wcześniej, dokupiłem jakieś słodkie piwka, spaliłem wąsa i poszedłem na plan klipu innego ziomka. Była słoneczna, wczesno październikowa niedziela w 2016.
Rok, który spędziłem bez kropli alko był okresem zakochiwania się w siłowni i odkrywania siebie na nowo. Rok ten był zupełnie inny niż kilka wcześniejszych lat i już sama ta świeżość była mile widziana. Towarzysko nie działo się w nim za dużo, pracowałem za to nad nowym stanem umysłu i rozwijałem konstruktywne nawyki związane z żywieniem i sportem.
Późną jesienią 2017, po nieco ponad roku przerwy, pozwoliłem sobie na kontrolowany relapse w Pradze i… było zajebiście!
Piliśmy z ziomkiem wódę z gwinta, jak kiedyś lol, i szczerze mówiąc trochę się bałem jak zareaguje mój organizm, ale vibe był przedni. Na tym etapie mogę spokojnie powiedzieć, że nie planuję pozostać abstynentem do końca życia, ale zupełnie zmieniłem swoje podejście do alkoholu i towarzyszących mu rzeczy.
Co dalej?
Słuchaj, nie jestem tu po to, aby powiedzieć ci zostaw! Kompletna rezygnacja z używek jest dla ludzi, którzy dokładnie wiedzą czego chcą i są na tym laserowo skupieni. Cała reszta będzie z nimi flirtować, podobnie jak z cukrem, ale można i należy to robić z głową.
Używki takie jak alkohol czy marihuana wymagają pracy nad relacją z nimi i to ty musisz być partią dominującą. Z jedzeniem jest tak samo. Jedno i drugie może stanowić źródło przyjemności, ale i stać się destrukcyjnym nałogiem.
Substancje psychoaktywne nie są wyłącznie złe. Absolutnie nie wymieniłbym każdego melanżu na czas spędzony na, powiedzmy, poszukiwaniu lepszej pracy, czy rozwoju własnego projektu. Choć z drugiej strony, czy byłbym dziś lepszą wersją siebie zaczynając dokładnie w tym samym punkcie i mając dokładnie takie samo otoczenie, ale nigdy się nie odurzając?
Za maksymalizację swojego potencjału płacisz czasem niewykorzystanym na inne rzeczy, życiem towarzyskim, uszczuplonym bagażem doświadczeń. Maksymalizacja potencjału to inwestycja, a te zawsze są ryzykowne i często kosztowne.
Używki trudno jest kontrolować. Łatwo jest natomiast wypełniać nimi czas wolny, zapominając o długoterminowych celach. Ich miękkie efekty uboczne to w dalszym ciągu tabu.
Alko i trawka potęgują twoją aktualną sytuację. Jeżeli nie masz naprawdę ogarniętego życia, warto odstawić kompletnie chociaż coś. Melanż to nie jest utrzymywalny styl życia. Nie namawiam cię do mniszej trzeźwości, ale koniecznie ustal sobie priorytety.
Jaki jest zatem finalny morał tego posta?
Ano taki, że bardzo łatwo jest się zakręcić w codziennym, ledwo zauważalnym spowalnianiu samego siebie. Fajnie jest się najarać czy napić i powajbować z ziomkami, ale jeżeli robisz to po kilka razy w tygodniu podczas gdy inne rzeczy leżą, sabotujesz sam siebie. Warto jest przyznać to przed samym sobą i o tym pamiętać.
Brzmię jakbym demonizował używki? Naaah, wciąż lubię kilka z nich, ale nabrałem dystansu.
Nie twierdzę, że wszystko mam ogarnięte, ale czasami zastanawiam się gdzie byłbym dzisiaj gdyby nie ten rok przerwy od alkoholu. Być może nie poszedłbym na siłownię, nie zmienił swoich nawyków żywieniowych, nie zbudował najlepszej sylwetki na jaką mnie stać, nie umocnił umysłu i nie opowiadał ci dzisiaj o tym?
Kiedy myślę o dobrych decyzjach, które w życiu podjąłem, ta była jedną z najlepszych.
Jeżeli spodobała ci się powyższa treść, rozważ wsparcie mojej twórczości oraz utrzymania domeny i hostingu przekazując datek za pomocą zwykłej karty debetowej lub PayPal.